Długi okres interregnum, jakie nastąpiło po wygaśnięciu Jagiellonów, nie został od strony prawnej przygotowany przez stronnictwo egzekucyjne. Wprawdzie – teoretycznie biorąc – tron polski był elekcyjny już od obioru Władysława Jagiełły, w praktyce jednak powoływano stałe przedstawicieli tej samej dynastii. Co więcej, następowało to za zgodą stosunkowo wąskiej grupy osób. U schyłku rządów Zygmunta Augusta sejmy nie zadbały o wypracowanie nowego sposobu elekcji; przywódcy stronnictwa szlacheckiego (Mikołaj Sienicki, Stanisław Szafraniec, Świętosław Orzelski i inni) chcieli ją powierzyć izbie poselskiej w powiększonym składzie, część magnaterii natomiast członkom senatu. Ostatecznie wzięły górę wzorce demokracji antycznej, sprawowanej w starożytnej Grecji w bezpośredni sposób. W warunkach ówczesnej Rzeczypospolitej miało się to wyrażać w elekcji viritim, a więc przeprowadzanej z udziałem całego stanu szlacheckiego. Jej gorącym orędownikiem był sekretarz królewski Jan Zamoyski, zaczynający wówczas swą błyskotliwą karierę polityczną. Za tym sposobem elekcji wypowiedziało się również i duchowieństwo, świadome liczebnej przewagi katolików, zwłaszcza na Mazowszu, gdzie miał się w styczniu 1573 roku zebrać sejm konwokacyjny. Obowiązki zastępcy króla, a więc interreksa, powierzył on prymasowi wbrew dążeniom przywódców ruchu egzekucyjnego, którzy chętnie widzieliby na tym stanowisku marszałka wielkiego koronnego Jana Firleja, notabene kalwinistę.
Zgromadzony na polu pod Warszawą sejm elekcyjny stanął przed niełatwym zadaniem wyboru kandydata spośród trzech dynastii: Habsburgów (arcyksiążę Ernest), Walczjuszy (Henryk de Valois) i Rurykowiczów (Iwan Groźny lub jego syn Fiodor, obaj cieszący się popularnością wśród niektórych magnatów litewskich). Wszyscy reprezentowali kraje rządzone silną ręką, których instytucie ustrojowe napełniały szlachtę nieufnością i lękiem. Aby się zabezpieczyć przed ich przeniesieniem do Polski, musiano skrępować nowego władcę całym szeregiem narzuconych mu ograniczeń prawnych. On sam starał się ze swej strony przelicytować konkurentów zakresem czynionych obietnic. Z tego „targu monarchów” wyszedł zwycięsko kandydat francuski, którego poseł (Jan de Monluc) obiecywał szlachcie przysłowiowe „złote góry”. Znaczna ich część weszła do paktów konwentów, zawieranych odtąd z każdorazowym władcą. Henryk de Valois przyrzekał między innymi dostarczenie marynarki wojennej i piechoty gaskońskiej, podźwignięcie z upadku Akademii Krakowskiej, poprawę handlu – a wszystko za pieniądze z własnej szkatuły.
Od jego imienia wzięły tez nazwę artykuły henrykowskie. Nowy władca akceptował w nich instytucję wolnej elekcji, zobowiązywał się do regularnego zwoływania sejmu (raz na dwa lata, na sześć tygodni) oraz przyrzekał nie mobilizować pospolitego ruszenia bez zgody sejmu. Była ona również konieczna przy nakładaniu nowych ceł i podatków. Król musiał potwierdzić dotychczasowe przywileje szlachty, w tym konfederację warszawską, przyznającą szerokie swobody wyznaniowe konfesjom niekatolickim. Notabene poselstwo, które udało się do Paryża jesienią roku 1573, uzyskało od brata elekta, Karola IX, obietnicę znacznej poprawy sytuacji wyznaniowej hugenotów, w których stosunkowo niedawnej rzezi (sierpień roku 1572 – noc św. Bartłomieja) również i Henryk Walezy maczał palce. Te postulatu polonica zostały królowi przedłożone za sprawą kalwinistów wchodzących w skład polskiej deputacji.
Nad przestrzeganiem artykułów henrykowskich miała czuwać rada czterech senatorów, zasiadająca stale przy królu. W razie ich naruszenia naród szlachecki uznawał się za zwolniony „od posłuszeństwa i wiary”, co w praktyce oznaczało prawo zbrojnego oporu wobec monarchy. Wykorzystano je jednak dopiero w następnym stuleciu, podejmując dwa kolejne rokosze (Mikołaja Zebrzydowskiego i Jerzego Lubomirskiego). Ustawy, które określiły kształt ustrojowy szlacheckiej Rzeczypospolitej na następnych dwieście lat, zostały uchwalone w dość nie sprzyjających okolicznościach. Podyktowane obawą przed infiltracją obcych wzorców ustrojowych, troszczyły się przede wszystkim o skrępowanie władzy wykonawczej. Poszerzając jeszcze bardziej zakres kompetencji sejmu, nie zadbano o usprawnienie systemu głosowania. Zaczęła na nim obowiązywać zasada jednomyślności, a instrukcje sejmikowe coraz bardziej ograniczały samodzielność posłów. Na razie jednak nie powodowało to większych zakłóceń w funkcjonowaniu szlacheckiego parlamentu. Opozycyjną grupę udawało się zazwyczaj przekonać, aby nie protestowała przeciwko zapadającym uchwałom, a z instrukcjami sejmików nie zawsze się liczono. W tych warunkach wiele zależało od tego, czy kolejni królowie obieralni znajdą wspólny język ze społeczeństwem szlacheckim.