Upadek powstania styczniowego stanowił dla narodu polskiego wstrząs ogromny, głęboki, odbierający nadzieję na przetrwanie, szok porównywalny z załamaniem po trzecim rozbiorze. Było to wynikiem nic tylko krwawych strat, zniszczeń i rozmaitego typu represji, lecz przede wszystkim opartego na twardych realiach przeświadczenia, że w życiu publicznym Polacy przestali być na trwałe podmiotem czegokolwiek, że o ich losie decydują li tylko zaborcy, że wreszcie sprawa polska jako problem międzynarodowy, jako kwestia europejska przestała istnieć. Polacy stać się mieli ostatecznie Rosjanami, Prusakami i Austriakami. Sytuacja była pod tym względem klarowna, choć raczej trudno radować się wespół z Bronisławem Szwarcem, który pisał: „Powstanie zrobiło to, że już nas nie dusi polski renegat przy pomocy Polaka szpiega i Polaka żołdaka”.
Część społeczeństwa liczyła jeszcze do 1870 roku na odrodzenie sprawy polskiej przy poparciu Francji Napoleona III. lej klęska w wojnie z Prusami pogłębiła jeszcze bardziej nastroje przygnębienia panujące w Polsce po 1864 roku. W istocie po pokonaniu Francuzów bismarckowskie Niemcy, które uprzednio zwyciężyły Danię i Austrię, stały się militarno-politycznym, hegemonem Europy, a po stłumieniu powstania styczniowego przez Rosję żaden rząd europejski nie podejmował już kwestii polskiej. Nie brano pod uwagę możliwości odrodzenia państwa polskiego i prawa do życia narodu polskiego. Pod koniec XIX wieku istniała, owszem, sprawa bułgarska, rumuńska, serbska czy turecka, lecz już nie polska. Problem poddanych polskich uznany został w Europie powszechnie za wewnętrzną kwestię rządów zaborczych. Granice przebiegające przez Polskę coraz mocniej ją dzieliły, wrastając w rzeczywistość gospodarczą, społeczną, instytucyjno-prawną i kulturalną. Nawet pod sam koniec stulecia, gdy załamał się był sojusz trzech cesarzy, a Rosja znalazła się wraz z Francją w bloku politycznym przeciwstawnym Niemcom i Austro-Węgrom, nikt w Europie nie próbował umiędzynarodowić sprawy polskiej. Jeśli istniała potencjalnie, to jedynie na linii Berlin-Petersburg lub jako marginalna sprawa jednego z mocarstw (autonomia Galicji w ramach Austrii). Postępowało, wspierane przez mocarstwa rozbiorowe, zespolenie ziem polskich z organizmami gospodarczo-państwowy- mi Rosji, Niemiec i Austrii. Polacy skazani zostali w pesymistycznych, acz bardzo realnych prognozach na unicestwienie lub raczej obumarcie jako naród albo też – przy rokowaniach optymistycznych – wegetowanie jako trzy odrębne narodowości, drobne mniejszości etniczne w łonie wielkich imperiów.
Nigdy zależność Polski nie była tak przygniatająca i totalna jak w ostatnich dziesięcioleciach XIX i początkach XX stulecia. A jednak, mimo intensywnej germanizacji i rusyfikacji, nigdy nic ustała walka o zachowanie narodowości, o polską kulturę, tożsamość narodową, a nawet (choć zakrawało to na utopię) odrodzenie niepodległego państwa. Przebiegała ona w warunkach innych niż przed 1863 rokiem. Na miejsce upadającego i zdegenerowanego ustroju półfeudalnego wkraczał szybko kapitalizm. Przeobrażał kraj, lecz przybierał najmniej dla społeczeństwa korzystną formę strukturalnie słabego systemu zależnego, peryferyjnego, dezintegrującego zbiorowość polską na zabory i wewnątrz poszczególnych dzielnic.
Świadoma narodowo część społeczeństwa polskiego, a z dziesięciolecia na dziesięciolecie rosła ona w liczbę, zadawała sobie po 1864 roku zasadnicze pytanie, znane już Polakom od stu lat: co dalej robić? Wbrew smutnej rzeczywistości załamanie popowstaniowe, acz nader głębokie, było stosunkowo krótkotrwałe. W warunkach dość powszechnego potępienia, a nieraz i autopotępienia powstańczej irredenty (nie było ono wszakże tak bardzo powszechne i trwałe, jak to dotąd przyjmowano) na czoło wysunęły się dwie tendencje: konserwatywno-ugodowa i lojalistyczna oraz aktywistyczna, czyli pozytywistyczna. Obydwie miały różne odcienie społeczne i regionalne. Obydwie – lecz przede wszystkim druga, liberalizująca, której rzecznicy zdawali sobie sprawę z tego, że minął czas wielkich zrywów i snucia marzeń o obcej pomocy i umiędzynarodowieniu spraw polskich – starały się koncentrować na pracy „realnej”, codziennej, na krzątaniu się wokół problemów gospodarczych, oświatowych i kulturalnych, choć nieraz musiały po trosze uznać konieczność konspiracji. Uważano, że czas „zstąpić do głębi”, do ludu i narodu, że trzeba liczyć na siebie. To samo zresztą odnosić się miało pod koniec wieku do odradzającego się nurtu niepodległościowego. Za motto nowych (choć nie tak bardzo) dążeń Polaków służyć mógł wiersz Włodzimierza Zagórskiego:
Minął złoty czas krzykactwa|…| Czas eposu tromtadratów
|…| Naród z ciężkich snów ocknięty Skupił ducha w pracy cichej;
|…| Ufni w przyszłość, kroczym trzeźwi
Drogą naszych prac mozolną,
W jedną tylko wierząc prawdę,
Że nam robić głupstw nie wolno!
A wtórował mu Wielkopolanin Józef Kościelski:
Odrodzenie zawlec sutsze,
Robocze suknie wzuć,
Choć dni do pracy krótsze,
Nie myśleć wciąż o jutrze i kuć, i kuć, i kuć.
Lata między upadkiem powstania styczniowego a wybuchem rewolucji 1905 roku, czasy wyjątkowo ciężkie i pełne niepowodzeń, były jednak epoką niezwykle twórczą w każdej niemal dziedzinie, epoką dojrzewania narodu zapomnianego w Europie i przez Europę, narodu, który nic zrezygnował ze swego prawa do życia i rozwoju.