Prusy zagarnęły w trzecim rozbiorze 48 000 km2 (łącznie w trzech podziałach 148 000 km2 i około 2,7 miliona ludności), przy czym ogromną większość mieszkańców nowych nabytków terytorialnych stanowili Polacy (w ogóle 54 procent ogółu Polaków żyło pod berłem króla pruskiego).
Germanizacja Polaków była o tyle utrudniona, że w monarchii Hohenzollernów stanowili oni większość. Niemczenie uwidaczniało się przede wszystkim w sferze języka (urzędy, sądy, częściowo szkolnictwo). Kolonizacja natomiast nic przybrała większych rozmiarów. Sprowadzono kilka tysięcy niemieckich urzędników, niezbyt licznie osadzano chłopów (głównie Bydgoskie i Płockie). Po przejęciu królewszczyzn i dóbr duchowych przez skarb oddano niektóre majątki w dzierżawę Niemcom. W ramach systemu stanowego nie ograniczono praw polskiej szlachty, tylko ona mogła posiadać ziemię. Jednocześnie jednak zakazano samowolnego usuwania chłopów z gruntów, a sądownictwo dominialne poddano kontroli tak zwanego justycjariusza, mianowanego przez landrata.
Na Pomorzu i Śląsku, podobnie jak w całym państwie pruskim, zaczęły się rozwijać stosunki kapitalistyczne. Folwarki zwiększały produkcję, przechodziły od trójpolówki do systemu czteropolowego, wprowadzały intensywną hodowlę, głównie owiec. Dobra koniunktura na zboże, sprowadzane między innymi przez Anglię, sprawiła, że handel ziarnem przez porty w Szczecinie i Gdańsku przynosił poważne dochody. Polscy ziemianie dość nieudolnie próbowali wykorzystać ten boom. Aby zmodernizować swą gospodarkę, chętnie brali tani kredyt od bankierów i różnych instytucji pruskich, później jednak – mimo rosnącego zadłużenia – wydawali pieniądze głównie na cele nieprodukcyjne. Doprowadzało to niejednego posesjonata do bankructwa. Znacznej części posiadającej szlachty wiodło się jednak pod zaborem pruskim zupełnie dobrze. Źle się miało mieszczaństwo prowincjonalnej, przygranicznej Warszawy (upadek manufaktur i rzemiosła, krach bankowy, odcięcie od rynków wschodnich). Liczba ludności dawnej stolicy Polski spadła z ponad 100 000 do 65 000.
W zaborze austriackim (47 000 km2 w trzecim rozbiorze; prawie 129 000 km2 w dwóch rozbiorach; około 3,8 miliona mieszkańców) położenie ludności polskiej było najgorsze. Królestwo Galicji i Lodomerii oraz tak zwana Nowa Galicja po ostatnim podziale to kraje biedne i zacofane. Zamieszkiwało je 36 procent ogółu ludności polskiej.
Koniunktura gospodarcza była nader zła. Austria prowadziła ciężkie wojny z Francją, pilnie potrzebowała żołnierzy i pieniędzy. Na Małopolan spadały coraz to nowe podatki, kraj zalewały bezwartościowe papierowe pieniądze, a dziesiątki tysięcy chłopów zabierano do wojska. Wprowadzone przez Józefa II ograniczenie poddaństwa stopniowo redukowano, choć rząd pragnął uchodzić za obrońcę włościan, którzy uzyskali zmniejszenie pańszczyzn, nieusuwalność z ziemi i prawo zaskarżania dziedziców do starosty (cyrkułu). Działania lokalnej biurokracji sprawiły, że w praktyce ucisk chłopów niewiele zelżał. Szlachcie odbierano prawa polityczne i zniesiono samorząd (lwowski Sejm Stanowy nie miał właściwie nic do powiedzenia). Całkowicie też zlikwidowano samorząd miejski. Do nowo utworzone go „stanu magnackiego” weszła część zamożniejszej szlachty, która mogła za grube pieniądze zakupić sobie tytuły książąt, hrabiów i baronów. Część bogatych herbowych czyniła to (stąd liczni „galicyjscy hrabiowie”). Skarb państwa przejął dobra kościelne i zlikwidował wiele klasztorów, natomiast duchowieństwo poddano ścisłej kontroli władz państwowych. Zniemczono urzędy i szkolnictwo, łącznie z całkiem już podupadłą Akademią Krakowską. „W porównaniu z dzielnicą pruską Galicja była krajem gorzej administrowanym i bezwzględniej wyzyskiwanym. System policyjny też dawał się tu ostrzej we znaki” (Stefan Kieniewicz).
Ekonomiczne położenie szlachty w zaborze rosyjskim (120 000 km2 w trzecim rozbiorze; łącznie 471 000 km2 w trzech rozbiorach, czyli 62 procent terytorium dawnej Rzeczypospolitej, oraz 6 milionów mieszkańców, ale tylko 10 procent ogółu ludności etnicznie polskiej), zwłaszcza na ziemiach ukraińskich, było dobre. Koniunktura na płody rolne, wywożone masowo przez porty czarnomorskie, pozwalała na dostatnie, a nawet wystawne życie. We dworach, bardziej jeszcze niż w Wielkopolsce czy Małopolsce, tańczono i ucztowano, panowało tam obżarstwo i opilstwo. Szlachta nie odczuła zbytnio ciężarów obcej władzy, a tryb jej życia nie uległ zmianie. Owszem, przybyli rosyjscy urzędnicy (gubernatorzy, sprawnicy i horodniczowie), skonfiskowano dobra ziemskie najaktywniejszych uczestników insurekcji, a ich samych pozamykano w więzieniach, lecz represje nie były pod względem ilościowym dotkliwe. Szlachta nie musiała służyć w wojsku, a już za Pawła I (1796-1801) odzyskała swój samorząd ziemski (sądy obierała również za czasów Katarzyny). Nie odczuła też w niczym językowej lub oświatowej rusyfikacji. Paweł I zaraz po wstąpieniu na tron uwolnił Kościuszkę, Niemcewicza, Ignacego Potockiego i innych więźniów.
Pogorszył się los drobnej, zaściankowej szlachty, której część wysiedlono w głąb Rosji, a reszcie odbierano prawa, chcąc ją zrównać z włościanami. Znacznie cięższe stało się też położenie pańszczyźnianych chłopów. Robociznę rachowano teraz „od dusz”, co zwiększało jej wymiar. Za wszelkie skargi i bunty groziło wywiezienie na Sybir. Chłopi podlegali na zasadzie losowania poborowi do wojska aż na dwadzieścia pięć lat.
Katarzyna prowadziła politykę drastycznego ograniczania praw unitów (przymusowe „nawracanie”, likwidacja klasztorów, banicja metropolity Smogorzewskiego). Po śmierci carycy prześladowanie unitów złagodzono.
Obrona polskiej oświaty i kultury po rozbiorach Polski
Lezące w zaborze austriackim Puławy, własność Czartoryskich, stały się za sprawą księżnej Izabeli ważnym ośrodkiem kultury i miejscem pamięci narodowej. Księżna Czartoryska powiedziała podobno: „Ojczyzno! Nie mogłam ciebie obronić, niechaj cię przynajmniej uwiecznię!” Uznała, że gromadzenie pamiątek narodowych, utworzenie swoistego muzeum narodowego, otwartego dla Polaków z różnych zaborów, stanowić może istotny wkład do „zachowania narodowości” i skłaniać do zadumy nad polską historią. W inaugurowanej w 1800 roku Świątyni Sybilli, nad której drzwiami widniał napis „przeszłość przyszłości”, urządzono stałą wystawę. Można było oglądać portrety królów, wodzów, poetów i uczonych, różne rzeźby, ubiory i zbroje. Zwiedzający, a była to intelektualna śmietanka ówczesnej szlachecko * arystokratycznej Polski, wpisywali swoje uwagi do katalogu.
Zbieractwo narodowo-patriotyczne księżnej Izabeli nie było wyjątkiem. Tadeusz Czacki i Józef Maksymilian Ossoliński, też kolekcjonerzy, gromadzili stare książki i rękopisy. Ich biblioteki służyć miały z czasem polskim uczonym, a zwłaszcza historykom.
W zaborze pruskim ważną dla kultury narodowej inicjatywę podjęli przedstawiciele zamożnej szlachty (Tadeusz Czacki, Tadeusz Matuszewicz, Stanisław Soltyk) i uczeni stanu duchownego (Jan Albertrandi, Franciszek Ksawery Dmochowski), zakładając w Warszawie 16 listopada 1800 roku Towarzystwo Przyjaciół Nauk. Ta licząca kilkanaście osób organizacja miłośników wiedzy, działająca pod przewodnictwem Albertrandiego, rozwijała się powoli, lecz wytrwale. Największe zasługi dla rozwoju towarzystwa położył Staszic, wspomagany przez matematyków Marcina Poczobuta-Odlanickiego i Jana Śniadeckiego, którzy jednak nie mieszkali w Warszawie, oraz filozofów Samuela Bogumiła Lindego i Onufrego Kopczyńskiego. Jak głosiła ustawa z 1802 roku, TPN miało na celu „utrzymywać język polski w swej czystości, upowszechniać środki oświecenia przez wykład nauk i umiejętności w polskim języku, wydawać rozprawy w przedmiotach, które albo pożytek krajowi, albo wyjaśnienie jakiej wątpliwości w naukach przynoszą”. W towarzystwie sąsiadowali amatorzy z autentycznymi uczonymi, przy czym nauki humanistyczne wyraźnie przeważały w pracach stowarzyszenia nad dyscyplinami ścisłymi. „Przy szczupłości ówczesnych środków materialnych i dyletantyzmie wielu poczynań jedno trzeba zapisać na dobro towarzystwa: że od początku szukało ono kontaktu ze społeczeństwem i że swą wiedzą chciało temu społeczeństwu służyć” (Stefan Kieniewicz).
Najwięcej dla rozwoju polskiej oświaty i kultury zdziałano w zaborze rosyjskim. Po wstąpieniu na tron petersburski liberalno-reformatorskiego cesarza Aleksandra I kuratorem wileńskiego okręgu naukowego został jego przyjaciel, książę Adam Jerzy Czartoryski (1803). W ten sposób polski patriota kontrolował rozwój oświaty w całym prawie zaborze rosyjskim. Akademia Wileńska, przekształcona w czterowydziałowy uniwersytet, stała się pod władzą rektora lana Śniadeckiego głównym ośrodkiem nauki polskiej. Wszechnica ta sprawowała pieczę nad polskim szkolnictwem średnim. Tadeusz Czacki, wspierany przez Hugona Kołłątaja, rozbudował szkolnictwo początkowe i powiatowe na Wołyniu, a w 1805 roku otworzył w Krzemieńcu liceum. Był to rodzaj szkoły półwyższej, Czacki zaś liczył na to, że po pewnym czasie stanie się ona uniwersytetem. Stosowano w liceum nowoczesne metody pedagogiczne. Uczelnia krzemieniecka, prowadząca w wyższych klasach trzy kierunki specjalizacyjne, kształciła młodzież ziemiańską, wpajając jej cnoty obywatelskie i gorące przywiązanie do kraju.